Wielu z nas ma przekonania związane z pracą w zespole. Mogą one dotyczyć tego, że każda osoba powinna włożyć w projekt tyle samo pracy. Albo tego, że konflikty szkodzą wspólnej sprawie lub że trzeba się trzymać deadline’ów, żeby coś osiągnąć.

Ja też je miałam, kiedy zaczynałam pracę z zespołem Prawomocnika. I wiecie co? Przyglądanie się własnym przekonaniom i zastanawianie się temu, czy nam służą, było najbardziej rozwojową częścią pracy dla nas wszystkich.

W trakcie ostatniego roku okazało się, że można osiągnąć dobre efekty nawet wtedy, kiedy deadline’y okazują się nierealne, że można dzielić się pracą w taki sposób, żeby uwzględnić sytuację wszystkich zaangażowanych osób (a rzadko jest przecież tak, że w tym samym czasie mamy takie same zasoby – czasu, siły, energii), a konflikty mogą służyć temu, żeby polepszać współpracę, a nie ją psuć. Jeśli miałabym określić naszą współpracę jednym słowem, powiedziałabym, że to AKCEPTACJA – dla tego, że przychodzimy ze swoją wrażliwością, ze swoimi historiami, z niezałatwionymi sprawami, z przeładowaniem i wycofaniem. Oraz – to może najważniejsze – akceptacja dla tego, na co nie mamy wpływu i czego nie zrobiliśmy na czas.

Kiedy rozwiązywaliśmy konflikty i gadaliśmy o naszych frustracjach, wiele razy zadawałam osobom z zespołu te pytania: „Na co masz wpływ?”, „Co możesz zrobić, żeby niezależnie od wyborów innych ludzi Tobie projekt dawał satysfakcję?”, „Czym ważnym się zajmowałeś_aś, że nie dokończyłeś_aś tego, na co się umówiliśmy?”. Mówienie o sobie – o tym, co każdego i każdą z nas fascynuje, przyciąga do działań, ale też o tym, co nas frustruje, irytuje i odciąga było ważnym procesem, pozwalającym osobom zaangażowanym znaleźć swoje miejsce w projekcie i odnaleźć dobre tempo działań.

Kiedy zaczęliśmy sobie te pytania zadawać, okazało się, że za wieloma z nich stoją nasze przekonania, wynikające z poprzednich działań projektowych, rzeczywistości szkolnej i przyzwyczajeń w relacjach międzypokoleniowych. Co ważne, wiele z tych przekonań nam nie służy albo że mamy w głowach różne opinie na temat tego „jak powinna wyglądać praca w projekcie”. Tak było na przykład w przypadku deadline’ów: niektórzy potrzebowali bardzo się ich trzymać, bo wierzyli, że tylko to doprowadzi nas do trwałych efektów, inni w obliczu deadline’u wycofywali się i ucinali komunikację, jeszcze inni o nich zapominali. Wyobrażacie sobie frustrację osób robiących rzeczy na czas, kiedy widzieli, że inni ich nie robią? Dopiero szczere rozmowy o tym, dlaczego ktoś coś robi, a ktoś inny nie, pozwalały nam iść dalej i realizować działania mimo przeszkód.

I jeszcze jedno: to nie działania były przez ostatni rok najważniejsze, ale relacje. Nic nie daje takiego poznania siebie, jak bycie w grupie, w której bardzo się od siebie różnimy, do której przychodzimy nie tylko z różnymi przekonaniami, ale też oczekiwaniami i w której pojawiają się konflikty. Dopiero spotkanie z ludźmi, którzy myślą i działają inaczej niż my pozwala zrozumieć, co dla mnie samej/samego jest naprawdę ważne i o co będę walczyć, a co mogę odpuścić. Mam wrażenie, że właśnie to nam się udało: uszanowanie indywidualnych potrzeb i stylu pracy przy jednoczesnym nastawieniu na wspólny efekt.


Izabela Meyza, mentorka grupy młodzieżowej, którą tworzyli Jan/Leo, Sonia, Lena i Alek, w ramach programu Fundacji Szkoła z Klasą: Jesteśmy młodzi. O co nam chodzi?

Projekt był finansowany z programu Aktywni Obywatele – Fundusz Krajowy z Funduszy EOG.