Polecamy opowieść Karoliny Żelazowskiej o tym, jak podczas pracy zdalnej nauczyła się asertywności – również w dbaniu o swój dobrostan. Artykuł jest częścią publikacji Jacy ludzie, taka szkoła. Osobiste doświadczenia z pandemii, w której znalazły się historie osób w związanych z edukacją: nauczycieli i nauczycielek, uczniów i uczennic, rodziców, trenerów i ekspertów. Mamy nadzieję, że te opowieści będą punktem wyjścia do dalszej pogłębionej refleksji o szkole, uczeniu, relacjach.

Zamknięcie szkół przyniosło szczególną weryfikację tego, czy występuje – a jeśli tak, to jak głęboki – rozdźwięk między deklaracją a realizacją. Kryzys powiedział nam wszystkim „sprawdzam”. „Sprawdzam” nie tylko czy i jak wykorzystujemy technologię, ale także kim jesteśmy, jak pracujemy, jakie mamy relacje z uczniami i ich rodzicami oraz z samymi sobą i członkami własnej rodziny. Ograniczenie fizycznej przestrzeni naszej codzienności uwypukliło wiele kwestii, wyostrzyło obraz tego, co działa, a co nie. Również w zakresie troski o dobrostan – nie tylko ten cyfrowy.

Wiosenny lockdown w mojej szkole rozpoczęło zebranie całej ekipy, prace w zespołach i podjęcie decyzji, że kluczowe będzie zmniejszenie obciążenia nauką tak, aby wygospodarować czas na wsparcie, rozmowy, pogłębianie relacji z uczniami. Pochodną tego postanowienia było stworzenie warunków do tego, aby w czasie edukacji zdalnej zarówno nauczyciele, jak i uczniowie byli przez jakiś czas offline. Odejście od ekranu czy wyłączenie sprzętu są bowiem istotnymi komponentami świadomej relacji z technologią, która wpływa na nasz ogólny dobrostan.

Spotkania online krótsze niż tradycyjne lekcje, paczki materiałów zamiast wielogodzinnych wykładów przykuwających wszystkich do ekranów, zadania do realizacji poza komputerem – to część z pomysłów przyjętych do realizacji. Ponieważ w trakcie zwykłego roku szkolnego stopień wykorzystania technologii zależy nie tylko od preferencji nauczyciela czy możliwości technicznych szkoły, ale i specyfiki przedmiotu, w momencie przejścia wiosną w tryb online konieczne było dołączenie do edukacji zdalnej także zajęć, które wcześniej nie miały swojej wirtualnej klasy (tj. Google Classroom, który wykorzystywany jest w mojej szkole). Jednym z rozwiązań było utworzenie zajęć interdyscyplinarnych, prowadzonych metodą projektu i jednocześnie łączących przedmiot mocno technologiczny, jakim jest informatyka, z wf-em, plastyką, muzyką, techniką, etyką, filozofią czy EDB. Połączenie kilkorga nauczycieli umożliwiało dodatkowo pokazanie uczniom realnej współpracy między dorosłymi. Efekt funkcjonowania w większym zespole potęgowało to, że uczniowie także nie zostali podzieleni (np. zgodnie z wiekiem czy przynależnością do klasy), tylko wszyscy korzystali z jednego, wspólnego Classroomu. Z perspektywy dobrostanu uczniów takie rozwiązanie oznaczało szansę na krótszy czas przed ekranem przy jednoczesnym realizowaniu zadań scalających kilka przedmiotów.

Także z perspektywy nauczycieli jedna wirtualna klasa to potencjalnie mniej czasu spędzonego przed ekranem na przygotowywaniu zadań oraz szansa na wsparcie podczas komunikacji z uczniami, przy sprawdzaniu zadań czy poznawaniu aplikacji przez osoby dotychczas niekoniecznie technologiczne zaawansowane. Miło zachować wspomnienie pierwszych tygodni, podkreślając pozytywne doświadczenia… Uczciwy i pozbawiony niepoprawnego optymizmu ogląd każe mi jednocześnie podkreślić użyte we wcześniejszym zdaniu słowa „szansa” oraz „potencjalnie” jako kluczowe dla dalszego zwiększania świadomości w zakresie własnej cyfrowej aktywności.

Okazało się, że w pierwszym okresie byłam nie tylko nauczycielem informatyki, ale także musiałam szybko przeszkolić grupę osób. A przecież dodatkowo byłam doktorantką uczestniczącą w swoich zajęciach czy współautorką materiałów z zakresu technologii, na które w tym okresie był zwiększony popyt. Równoległość i mnogość działań, wynikająca z nich wielozadaniowość oraz praca w trybie zarządzania kryzysem włączyły we mnie responsywność na dotychczas nieznaną mi skalę, co stanowiło zaprzeczenie cyfrowego dobrostanu. Było to kolejne cenne doświadczenie, finalnie prowadzące do powrotu do korzystania z urządzeń w zrównoważony sposób.

Jesienne zamknięcie szkół pojawiło się po wakacyjnym odpoczynku oraz czasie na refleksję. Co mogę? Czego chcę? Co zmienić aby było (mi) lepiej?

Wiem, że mogę przez 14 godzin równolegle pracować, korzystając z kilku ekranów, popełniając przy tym relatywnie niewiele błędów, działając w napięciu wynikającym również ze sporej dawki perfekcjonizmu.

Ale… Jestem świadoma, że jest to energożerne, wyczerpujące i w dłuższej perspektywie szkodliwe dla mojego funkcjonowania. Kosztem mogą być pogorszone relacje w domu, utrata balansu we własnej głowie, nadwyrężone zdrowie w ciele.

Przed pandemią korzystałam z wyłączenia powiadomień w telefonie, wyciszania dźwięku, śledziłam i poddawałam analizie ogólny czas spędzany przed ekranem, a także w poszczególnych aplikacjach (co m.in. poskutkowało odinstalowaniem kilku z nich). Stosowałam limity bez potrzeby skrajnego detoksu, z jednoczesnym zachowaniem kontaktu. Po pandemii dodałam m.in.: asertywność w tym, kiedy uruchamiam kamerę, a kiedy informuję, że pozostanę awatarem; dbałość o to, aby perfekcjonizm wyrażało też mistrzostwo odpoczynku; zgodę na to, że uczniowie mają prawo do tego samego. Czy skorzystają z tego prawa, pozostaje w ich gestii. Tak jak mój dobrostan zależy ode mnie i moich decyzji.

 

Publikacja powstała w ramach programu Szkoła z Klasą finansowanego przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności.