Julia Nowicka: Macie za sobą doświadczenie towarzyszenia i wspierania instytucji, które chcą lepiej włączać młodzież do swoich działań. Skąd motywacja do zaangażowania w tym akurat temacie ?

Dagmara Lipińska: Pracuję z myślą o młodzieży, bo wiem, że trzeba zainwestować w ludzi w tym wieku.

Jeśli młoda osoba nie zdobędzie poczucia sprawczości, nigdy nie stanie się naprawdę dorosła. Musimy budować w młodych pewność, że mogą się czegoś podjąć, wziąć na siebie odpowiedzialność i że ich działania przyniosą skutek i efekt.  Jest wiele dziedzin życia, na których to poczucie sprawczości można budować. Ale warto inwestować przede wszystkim tam, gdzie ta młodzież już jest i w dziedzinach, na których jej zależy. Dlatego wspieram miejsca, które są otwarte na większą partycypację młodzieży. Takie, z którymi młodzi czują się związani – angażują się, tworzą projekty, miejsca, które lubią.  Instytucje, które wzięły udział w projekcie są tymi przestrzeniami, gdzie młodzi spędzają swój wolny czas i gdzie mogą rozwijać zainteresowania. A te instytucje chcą ich umiejętnie  włączyć. Dlatego warto było tam dotrzeć.

Julia Nowicka: Słowo włączenie ostatnio robi karierę, jak jeszcze kilka lat temu partycypacja. Czy można powiedzieć, że istnieje teraz moda na inkluzywność?

Katarzyna Górkiewicz: Myślę, że dojrzała demokracja to jest ten stan, w którym obywatele biorą sprawy w swoje ręce.

Dagmara Lipińska: Zatem na pewno nie mamy jeszcze dojrzałej demokracji.

Katarzyna Górkiewicz: Ale jesteśmy w trakcie dojrzewania! Miasta i gminy w całej Polsce wprowadzają różne narzędzia, które ułatwiają obywatelom udział w podejmowaniu decyzji. Najlepszym przykładem jest już mocno zaawansowany budżet partycypacyjny.

Dagmara Lipińska: Tak, istnieje moda na partycypację, ale to słuszna moda. Ona mnie przekonuje. Nie traktuję jej jako fanaberii, tylko najsensowniejszy kierunek uczenia się, jak brać odpowiedzialności za sprawy  życia publicznego. To najlepsze wychowanie do demokracji. Trzeba o tym myśleć na kilku poziomach. Od tego najbardziej lokalnego, jak moje podwórko, po szczebel państwowy.

Julia Nowicka: Widzicie realne efekty tego trendu mówienia o partycypacji?

Katarzyna Górkiewicz: Tak powstała np. Fundacja Szkoła z Klasą. Wyrosła z partycypacyjnego programu Szkoła z Klasą, realizowanego od kilkunastu lat na terenie całej Polski. Pomysł polega na angażowaniu całej szkolnej społeczności we współdecydowanie o tym, jak szkoła ma wyglądać.

Dagmara Lipińska: Dwa nowe projekty, które teraz są realizowane przez Fundację oparte są na partycypacji. Uczniowie biorą odpowiedzialność za zmianę na dwóch poziomach. Pierwszy dotyczy przestrzeni. Drugi nazywa się „Szkoła to my”. Pomaga młodzieży odnaleźć się po reformie w nowej szkole. Czy wiesz, że dzieciaki, które trafiły do 7 i 8 klasy są często stygmatyzowane ?

Katarzyna Górkiewicz: Trzeba powiedzieć jeszcze o projekcie Eduspaces. Dzieciaki w swojej szkole zachęcane są, aby wziąć odpowiedzialność za to, co się wydaje najprostsze, czyli właśnie przestrzeń fizyczną – jak ona jest zorganizowana, jak wygląda korytarz czy kącik do spędzania przerw i czasu po lekcjach.
Zaczęło się od projektu Centrum Edukacji Obywatelskiej realizowanego w ramach Erasmusa. Mieliśmy trzy komponenty: przestrzeń fizyczną, przestrzeń technologiczną i przestrzeń społeczną. Na początku się wydawało, że każdy z tych komponentów można potraktować jakoś osobno. Był to projekt badawczy, więc rozmawialiśmy z przedstawicielami różnych szkół: dyrektorami, nauczycielami, rodzicami. Odwiedzaliśmy szkoły. Im głębiej wchodziliśmy w temat, tym bardziej oczywiste okazywało się, że tu nie chodzi o fizyczną przestrzeń, miękkie kanapy czy kolorowe ściany.  Najważniejszy jest pomysł,  po co nam to i czemu ma służyć! Młodzież musi uczestniczyć w procesie podejmowania decyzji od samego początku. Jak się dzieciakom do szkoły wstawi kanapę, to nie znaczy jeszcze, że będzie to ich miejsce. Zmiany muszą wychodzić od nich. A zadaniem dorosłych jest tylko (i aż) uruchamiać różne mechanizmy partycypacyjne. 

Dagmara Lipińska: Takie projekty mogą przywrócić dzieciom twórczość. Pomyślmy o zajęciach pozalekcyjnych.  Z perspektywy dziecka wygląda to tak: rodzice zawożą na angielski, bo trzeba znać angielski, rodzice zawożą na ceramikę, bo to jest fajne. Nawet jak zawożą dziecko na zajęcia artystyczne, żeby popracować nad twoją kreatywnością, to i tak odbywa się to zawsze w sztywnych ramach: lekcja rzeźby, lekcja rysunku. Instytucje włączające tworzą przestrzeń dla dzieciaków, żeby mogły same wymyślić, na co mają ochotę. One powinny same decydować: o zmianach w przestrzeni, o zajęciach, o organizacji wydarzeń. Chodzi o skonfrontowanie ich z wieloma możliwościami od wczesnego wieku. Myślę, że istnieje coś takiego jak problem millenialsów –  morze możliwości, milion opcji, a oni nie wiedzą, w którą stronę pójść. Włączenie  ich w proces ustanawiania swoich przestrzeni i czasu pozwoli im oswoić lęki związane z podejmowaniem decyzji.

Katarzyna Górkiewicz: W instytucjach, które wspierałyśmy w ramach projektu Włączeni działania najlepiej wychodziły, kiedy młodzież od początku do końca mogła zdecydować, co chce zrobić. W przypadkach, gdy to kadra zachęcała młodzież do swoich pomysłów, często okazywały się one niewypałem. Po prostu młodzież nie czuła, że należą do nich.

Julia Nowicka: Ale czy charakter tych instytucji, ich struktura – choćby szkół – nie wymusza tego, że to dorośli narzucają pomysły?

Katarzyna Górkiewicz: To jest wyzwanie w każdej tego typu instytucji. Nie tylko w szkole, ale i w muzeum. Wszędzie jest tak, że musisz mieć zgodę odgórną, żeby coś zrobić.

Dagmara Lipińska: Ale też trzeba pamiętać, że takie placówki mają bardziej lub mniej demokratyczną formę działania. Zdarza się, że panują w nich rządy autorytarne. Dyrekcja bierze pełną odpowiedzialność, chce trzymać wszystko w garści i pilnuje, żeby nie stracić kontroli. W momencie, gdy dyrekcja oddaje tę przestrzeń i zgadza się na współdecydowanie, o wiele więcej ryzykuje. Może się to dziać stopniowo. Najpierw oddaje cześć decyzji pozostałej kadrze, później także młodzieży. Dyrekcja ryzykuje, to fakt. Ale stwarza też szansę, żeby w danej instytucji wydarzyło się o wiele więcej niż jedna autorytarnie zarządzająca osoba jest w stanie sama wygenerować, a nawet sobie wyobrazić!

Julia Nowicka: Jakie warunki muszą być spełnione, żeby projekt włączania młodzieży miał szanse powodzenia?

Dagmara Lipińska: Przede wszystkim dyrektor musi być gotowy na oddanie odpowiedzialności. Zazwyczaj musi to być placówka, w której już się to po części zadziało – gdzie kadra czuje, że ma wpływ na to, co się u nich dzieje.
Jeśli mamy do czynienia z instytucją jeszcze zarządzaną w sposób dość hierarchiczny, to dość skuteczną metodą jest pokazanie innych stylów i zainspirowanie. Tylko kluczowe jest to, aby to była działo się to w realnych kontaktach. Nie wystarczy przeczytać mądrego poradnika. Jeśli spotkam innego człowieka z jakiejś placówki, któremu się coś udało i to jest fajne, to może też zaryzykuję, jak mi o tym opowie, a najlepiej, jak mi to pokaże? Gdy tylko usłyszę, że to jest ważne i warto… mało przekonujące, żeby podjąć ryzyko. Bo trzeba pamiętać, że to jest pewne ryzyko. 

Katarzyna Górkiewicz: Podstawowym czynnikiem sukcesu jest kadra. Po pierwsze, dobrze nastawiona, świadoma kadra. Po drugie, korzyść. Często się mówi o tym, że robimy coś, bo jest fajne, bo nas rozwija itd. Ale konieczna jest jakaś gratyfikacja na końcu. Na przykład jasna perspektywa sukcesu projektu, w który się zaangażowaliśmy. To bardzo ludzi motywuje.

Po trzecie, trzeba się upewnić, czy miejsce, do którego młodzież przychodzi, jest na pewno „ich”. Czy młodzież spędza tam czas bardziej swobodnie niż tylko w ramach zajęć?

Jeśli dziecko chodzi na zajęcia na karate w godzinach 16-17 i o 16 rozstaje się z rodzicem pod drzwiami, a równo o 17 rodzic je odbiera, to nie ma przestrzeni na wybudowanie jakiegokolwiek poczucia przynależności czy też „posiadania” tego miejsca przez dziecko. Być może trener karate może uzgodnić z uczestnikami, jak trening będzie wyglądać. Ale to tyle. Nie porozmawiają już o tym, co się dzieje w placówce, czy coś zmienić, z kimś współpracować… etc. Żeby  dziecko poczuło, że w tej placówce jest miejsce na jego własną inicjatywę, np. pokaz karate, musi być jakaś przestrzeń, gdzie można o tym porozmawiać. To oznacza, że musi być też taki czas, kiedy dzieci np. siedzą razem pół godziny po treningu. Ale żeby ten rodzic nie pojawił się punkt 17 – to jest dziś bardzo trudne do zrobienia.

Julia Nowicka: W Warszawie jest to w ogóle możliwe?

Dagmara Lipińska: To zależy gdzie. Na przykład w świetlicy socjoterapeutycznej czy w takim miejscu, do którego dzieci przychodzą po lekcjach, to jest to o wiele bardziej naturalne. W miejscu, gdzie zajęcia są od-do – bez szans.
Biblioteki są dobrym przykładem. Są takie biblioteki,  do których dzieciaki przychodzą po prostu posiedzieć, pogadać, nie tylko o książkach. To jest miejsce, gdzie mają tę kanapę, krzesełka albo siedzą na dywanie.  Często jest tam też jakiś kącik z herbatą, słodyczami. Przestrzeń fizyczna, w której jest im fajnie. Jest obok też dorosły, który jest w porządku. Ale istnieją wciąż takie biblioteki, do których się przychodzi wyłącznie pożyczyć książkę i się z niej po tym od razu wychodzi. Tej drugiej jest o wiele trudniej włączyć się w projekt i coś zorganizować, bo od dawna nie ma tam młodzieży. Brakuje osób, które się jakkolwiek utożsamiają z tym miejscem i chciałyby je zmieniać.

Co ma zrobić taka placówka, startująca od poziomu zero, ale chcąca się diametralnie zmienić? 

Katarzyna Górkiewicz: Wierzę, że praca z tymi, którzy chcą, choć nie wiedzą jak się zmienić, ma sens!

Dagmara Lipińska: Zgłosiły się do projektu „Włączeni” również i takie instytucje i w fazie realizacji miały naprawdę pod górkę. Nie miały wokół siebie takiej grupy młodzieży, która by się z ich miejscem utożsamiała. A ta zmiana musi zajść na poziomie relacji. Biblioteka może być miejscem, gdzie się tylko wchodzi wypożycza książkę i wychodzi. Ale skoro jest tam stale pani, która te książki pożycza, a ktoś często odwiedza bibliotekę, to pani już zaczyna go kojarzyć. Odpowiedzialność spoczywa na barkach tej pani, czy ona tylko da komuś książkę, czy też zacznie z tą osobą rozmawiać. W momencie, gdy padną pytania o zainteresowania i pasje, pani z biblioteki przestanie być dla dziecka anonimowa. Biblioteka powoli może stać się miejscem, gdzie przyciąga się kolegów i koleżanki. Wszystko opiera się na relacjach.

Katarzyna Górkiewicz: Czasem trzeba to przypominać. Nasze główne odkrycie z tego projektu jest właśnie takie: sama struktura instytucji służących młodzieży zazwyczaj nie sprzyja automatycznemu jej włączaniu. Dlatego wymaga to wpierw pracy na poziomie relacji. Na szczęście w Polsce widać, ze coraz więcej instytucji rozwija się w tym kierunku.